czwartek, 20 lutego 2014

Nauka języków obcych w polskiej szkole - o paradoksie w tej kwestii słów kilka

    Mówi się że znajomość języków obcych w dzisiejszych czasach to podstawa. Nie przez przypadek w pierwszym zdaniu użyłam liczby mnogiej - 'języków', ponieważ umiejętność władania kilkoma, wśród tych ambitniejszych i bardziej zdeterminowanych osób, zdaje się być już niemal na porządku dziennym. Utarty slogan o konieczności posługiwania się językami obcymi opanował już wszystkich rodziców przejętych przyszłością swych dzieci, którzy ulegając presji społeczeństwa zapisują swoje pociechy do szkół językowych od najmłodszych lat. Nie ma jednak w tym nic złego -  umiejętność mówienia w języku innym niż ojczysty zawsze była i nadal pozostaje imponująca.
W tym wszystkim czasem zatraca się dokładność, a co za tym idzie - jakość.       


      Najbardziej jednak zatraca się cel nauki. Dobrze jest go sprecyzować na początku. Wiek zazwyczaj weryfikuje czyją ambicją było same podjęcie nauki. Niestety, w większości przypadków niespełnioną pasją rodziców lub ich błędem z przeszłości. Najbardziej jednak do poziomu zainteresowania językiem obcym powinny przyczyniać się szkoły, ponieważ tak naprawdę to właśnie wtedy rozpoczyna się prawdziwa, obowiązkowa nauka przynajmniej jednego języka obcego w polskiej szkole.  Jak w polskim systemie edukacji wygląda nauka języków obcych ? Czy uczniowie czerpią z tego jakąkolwiek przyjemność i czy w suchym, punktowym programie, który nauczyciel ma w obowiązku zrealizować jest miejsce na rozwijanie pasji ?

Szkoła podstawowa & gimnazjum



      Jako osoba zainteresowana językami, a szczególnie językiem francuskim oraz wciąż jeszcze uczennica liceum w tym temacie mam do powiedzenia wiele. Od 11 lat jestem obserwatorem tego jak wygląda nauka języków obcych w szkole począwszy od edukacji podstawowej, poprzez gimnazjum, skończywszy na szkole średniej. Z perspektywy czasu, moją znajomość języka angielskiego zawdzięczam przede wszystkim rodzicom, którzy tak jak wspomnieni wyżej poczuli, że znajomość angielskiego na pewno w przyszłości da mi wielką satysfakcję, a co najważniejsze - umiejętność komunikacji. Od poziomu szkoły podstawowej nie można wymagać zbyt wiele - wiadome jest, iż podstawy języka zawsze będą podstawami, więc nie należy spodziewać się cudów. Dodatkowo zazwyczaj pojawia się tutaj nauka poprzez zabawę, zatem najmłodsi na język angielski zdecydowanie nie mogą narzekać. Większy problem zaczyna się na etapie 5 i 6 klasy szkoły podstawowej, kiedy to przestaje już być kolorowo i uczniowie widzą język od nieco innej strony, tej najbardziej nielubianej - strony gramatycznej. To już na tym etapie potrzebni są nauczyciele, którzy nie zniechęcą ucznia do nauki. Niestety, tutaj zaczyna się proces masowego oblegania szkół językowych, kiedy to w pewnym momencie to język w szkole publicznej zaczyna być lekcją dodatkową, a zajęcia w szkole językowej lekcją właściwą. Przyczyną tego zjawiska mogą być niskie kwalifikacje nauczycieli lub zwyczajny brak umiejętności tłumaczenia a co najbardziej prawdopodobne - traktowanie uczniów jako grupę a nie zbiór indywidualnych jednostek. Wybieramy szkoły językowe, ponieważ wiemy, że tam być może ktoś znajdzie czas aby poświęcić chwilę na wyjaśnienie zagadnienia, które właśnie 'mi' sprawia problem, na co nie mogą pozwolić sobie nauczyciele w szkołach publicznych. Dysponując 45 minutową lekcją oraz grupą większą niż 30 osób indywidualne podejście jest po prostu niewykonalne.  
     Oczywiście, sytuacja kontynuowana jest w gimnazjum, kiedy uczęszczanie na lekcje dodatkowe nie jest czymś dziwnym natomiast już sytuacja odwrotna tak. Etap gimnazjum to czas kiedy pasja do języka może się rozwinąć, ponieważ nastoletni wiek pozwala na taki obrót sprawy. Wtedy też lekcje dodatkowe dzielą się na dwie kategorie i różnią się celem. Otóż należy rozróżniać korepetycje od zajęć pozalekcyjnych. W moim przypadku zawsze w grę wchodziły tylko te drugie, ponieważ nigdy nie miałam problemu z nauką języka zatem moje umiejętności chciałam tylko i wyłącznie rozwijać a nie poprawiać. Nigdy także nie miałam styczności z poziomem języka w przeciętnym polskim gimnazjum, ponieważ miałam to szczęście uczęszczać do klasy dwujęzycznej, zatem moją naukę języka angielskiego w wieku 13 lat kontynuowałam na bardzo wysokim poziomie. Na porządku dziennym stały się 4 kartki słówek do przyswojenia oraz dość skomplikowane sprawdziany, nie mówiąc już o codziennym kontakcie z językiem. Dziś jestem przekonana, że wybranie zawodu związanego z językami to tylko zasługa klasy dwujęzycznej, a przede wszystkim nauczycielki, mającej w sobie tak wiele pasji, którą potrafiła obdarować nas wszystkich. Każdy zabrał tyle ile chciał, ja zabrałam tyle, że starczyło by zrobić bardzo wiele. Do dzisiaj jest ona jedną z dwóch moich inspiracji i autorytetem do którego dążę. Myślę, że to pewnego rodzaju przyzwyczajenie, które w pewnym momencie zaczęło dawać mi wiele radości. Ale to był tylko angielski, moja francuska pasja zrodziła się dopiero pod koniec gimnazjum.

Liceum



W moim 18nastoletnim życiu ani razu nie spotkałam osoby, która powiedziałaby mi, że języka obcego nauczyła się w liceum. Zazwyczaj jest to pewien rodzaj nienawiści do samego przedmiotu jakim jest angielski, francuski czy też niemiecki a nie rzadko również brak sympatii do samego nauczyciela. Gdybym sama nie miała do czynienia z nauczaniem języka w liceum, prawdopodobnie winę zrzuciłabym na samych uczniów, a dokładniej na ich lenistwo. Mimo tego, iż brak zaangażowania osób uczących się jest jedną z przyczyn niskiego poziomu, niewątpliwie nauczyciele mają w tym bardzo wiele swojego udziału. Trudno jest uogólniać - może w całej Polsce znalazłoby się kilku 'profesorów', którzy potrafią choć trochę odłożyć na bok program obowiązkowy do realizacji i dodać do lekcji coś od siebie, jednak niewątpliwie stanowią dość egzotyczne jednostki. Oczywiście pomijam wszystkie licea dwujęzyczne czy też wspomniane gimnazja, ponieważ wiem, że poziom w tego typu szkołach jest niezmiennie bardzo wysoki i to właśnie osoby kończące tego rodzaju szkoły w dziedzinie języków odnoszą sukces.
Pamiętam doskonale pierwsze lekcje języka czy to francuskiego czy angielskiego w liceum. Mimo, tego iż nie wybrałam kontynuacji klasy dwujęzycznej, postanowiłam wybrać profil matematyczno-angielski. Sugerując się nazwą stwierdzamy iż w tej klasie i na tym profilu  zarówno matematyka jak i język angielski będą realizowane, na takim samym wysokim rozszerzonym poziomie. Niestety, oczekiwania, a rzeczywistość znacznie się od siebie różniły. Jak zwykle język obcy odłożono na bok. Przyznam szczerze, ze pierwszy rok to była dla mnie istna męka - powtarzałam dokładnie to, czego nauczyłam się już w pierwszej klasie gimnazjum dwujęzycznego. Poziom okazał się dla mnie tak niski, że w pewnym momencie zastanawiałam się czy znam angielski, kiedy po raz kolejny przypominaliśmy sobie użycie dwóch czasów teraźniejszych.
     Nie lepiej sytuacja wyglądała z językiem francuskim - przychodząc do pierwszej klasy w liceum zaczęłam naukę od podstaw, mając już za sobą dwa lata nauki w szkole językowej... Dodatkowo, nie było możliwości kontynuacji, ponieważ jako jedyna nie mogłabym stworzyć grupy, zatem moim zadaniem było siedzenie na lekcji, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Można sobie zatem wyobrazić moje wielkie rozczarowanie systemem, który panuje w polskiej szkole. Czy nie dostrzegacie tu pewnego rodzaju sprzeczności ? Pewnego paradoksu nauczania języków obcych? Skoro wszyscy tak zabijamy się by znać jak najwięcej języków, bo stanowią one przyszłość, czemu polska szkoła w większości przypadków nie robi nic by tych języków nauczyć ? Oczywiście, cieszą się szkoły językowe i prywatni nauczyciele i nie ma w tym nic złego. Problem tkwi w samej metodzie nauczania, a przede wszystkim stosunku szkoły do języków obcych. Porównajmy maturę podstawową z matematyki do matury podstawowej z obojętnie jakiego języka. Czy można postawić znak równości pomiędzy arkuszem z matematyki, biologii czy fizyki a językiem obcym ? NIE. I w tym miejscu odezwą się osoby, które matematykę lubią, rozumieją i szanują, jednak apeluję: spójrzmy na to obiektywnie. Angielskiego uczymy się od najmłodszych lat i nie stanowi to żadnej tajemnicy natomiast na opanowanie nowego materiału z matematyki w szkole średniej  mamy tylko 3 lata... Zatem czy matura podstawowa z języka angielskiego reprezentuje poziom godny osoby uczącej się języka od szkoły podstawowej ? Jak można porównać te dwa przedmioty i czy  w ogóle można to zrobić ?

Jest kilka rzeczy, które w nauce języka denerwują mnie najbardziej. Jest to niewątpliwie niezbyt inteligentne wyłudzanie informacji od ucznia pod pretekstem ćwiczenia wypowiedzi w danym języku. Pytania typu opowiedz przy całej klasie o swoich wakacjach, opowiedz o czym ostatnio kłóciłeś się z mamą, powiedz ile ma lat twój tata i gdzie pracuje i wiele innych pytań ciekawskich nauczycieli. Sprytni uczniowie lub ci z nieco rozbudowaną wyobraźnią pewnie zmyślą jakąś historię i chwała im za to.
Kolejna seria pytań to tak zwane pytania, na które nawet w języku polskim nie znasz odpowiedzi. Nauczyciel może także zapytać co czuje osoba na obrazku lub co się stanie potem. Niestety tego typu pytania zawsze działały mi na nerwy, a że jasnowidzem nie jestem, do dnia dzisiejszego mam z nimi problem.

Przepis na sukces



Moje wielkie szczęście polega na tym, że języka francuskiego nauczyłam się sama. Mogę powiedzieć, iż paradoksalnie ten niski poziom języka w liceum pomógł mi w nauce. Czemu ? Ponieważ zaczęłam go odkrywać samodzielnie, a o tym jakiego słownictwa i gramatyki nauczę się w danym dniu decydowałam sama. Mój przepis na sukces to przede wszystkim zawzięcie i konsekwencja w dążeniu do celu. Ale nie miałabym do tego wszystkiego siły gdyby nie WIELKA PASJA DO JĘZYKA FRANCUSKIEGO, która wzięła się tak naprawdę ... znikąd ! 
Kończąc moją dzisiejszą wypowiedź, pragnę pogratulować, a także podziękować, tym wszystkim nauczycielom, którzy swój zawód wkładają serce i potrafią zachęcić uczniów do nauki. Za to wszystko wielkie chapeau bas
Ludzie mogą mówić, że kierunek, który wybrałam nie przyniesie mi żadnych korzyści materialnych, ale ja jestem przekonana, że przyniesie wiele satysfakcji, a moją pasją wygrałam już dużo i mogę wygrać jeszcze bardzo wiele.  

Quoi que vous fassiez, faites-le avec passion!
 
 
Źródło obrazków: Internet

czwartek, 13 lutego 2014

Mes plus belles citations (3) - Paul Éluard

Na moim blogu zazwyczaj nie zamieszczam postów dotyczących francuskiej poezji, chociaż czytam ją niemal codziennie. Przyczyna, dla której często zwyczajnie nie mam odwagi publikować tekstów lirycznych jest dość prosta- poezja powinna być przetłumaczona tak, aby odbiorca mógł zrozumieć jej sens, a dodatkowo powinna zawierać te same środki artystyczne, które posiada w oryginale. Metafory, kontrasty, personifikacje - to wyzwanie dla tłumaczy literackich, zatem takich zadań nie podejmuję się na blogu ze względu na ograniczone kompetencje, a przede wszystkim umiejętności.


Cykl Mes plus belles citations prezentuje te najważniejsze dla mnie cytaty francuskie. Dzisiejszy post niewątpliwie wpisze się w jego konwencję i nie będzie to jedno 'piękne zdanie', natomiast co najmniej kilka.

Po kilku miesiącach przeglądania różnego rodzaju poezji francuskiej i zbierania najpiękniejszych cytatów, znalazłam tych autorów, którzy do gustu przypadli mi najbardziej. Jednym z nich jest Paul Éluard, którego fragmenty poezji przywołam w dzisiejszym poście.  Czas, w którym publikuję tego rodzaju informacje nie jest przypadkowy, ponieważ jutro obchodzimy Święto Zakochanych, a Paul Éluard pisał wiersze, przede wszystkim o tematyce miłosnej. Zatem, kto wie, być może fani poezji francuskiej wykorzystają mój dzisiejszy wpis do wyrażenia swych uczuć 14 lutego ? Pragnę podkreślić i przypomnieć także, że język francuski uważany jest za język miłości, zatem recytacja tych fraz w oryginale może zrobić duże wrażenie :)

Dodatkowo powiem, iż moje tłumaczenia poniższych cytatów, są mniej lub bardziej dosłowne, natomiast starałam przekazać się ich sens. Osoby znające język francuski zrozumieją sens zdań i będą one z pewnością brzmiały dla nich lepiej, niż dla osób które francuskiego nie znają bądź zaczynają naukę, ponieważ rzeczą wiadomą jest, że cytaty najlepiej brzmią w języku oryginalnym.

Na początek mój ulubiony cytat:

J'entends vibrer ta voix dans tous les bruits du monde - słyszę wibrację Twego głosu w zgiełku świata.

J'étais si près de toi, que j'ai froid près des autres - byłem tak blisko Ciebie, że czułem chłód w pobliżu innych

Je t'aime pour toutes les femmes que je n'ai pas connues
Je t'aime pour tous les temps où je n'ai pas vécu


Kocham cię dla wszystkich kobiet, których nie znałem.
Kocham cię po wszystkie czasy w których nie żyłem.



Marcher en soi-même est comme un châtiment : l'on ne va pas loin - wejście w głąb siebie jest jakby karą: nie dojdzie się zbyt daleko.

Il nous faut peu de mots pour exprimer l’essentiel. - Potrzeba nam mało słów aby wyrazić to co najważniejsze (istotne)

Adieu tristesse Bonjour tristesse
Tu n’es pas tout à fait la misère
Car les lèvres les plus pauvres te dénoncent
Par un sourire.

Żegnaj smutku witaj smutku
Nie jesteś do końca nędzą
Ponieważ (nawet) najbiedniejsze usta ujawniają Cię poprzez uśmiech

*Francuska pisarka Françoise Sagan wykorzystała utwór Paul'a Éluard'a , zapożyczając słowa: Bonjour tristesse i tworząc z nich tytuł swojej powieści.

 
 
Il n'y a qu'une vie c'est donc qu'elle est parfaite - jest tylko jedno życie, więc ono jest idealne. (Przy okazji tego cytatu przypominam o konstrukcji ne...que, której wyjaśnienie znajdziecie TUTAJ)

Pleure : les larmes sont les pétales du coeur - płacz: łzy są płatkami serca

Il ne faut pas voir la réalité telle que je suis. - Nie należy widzieć rzeczywistości takiej jakim jestem.

Silence. Le silence éclatant de ses rêves
Caresse l'horizon.


Cisza. Cisza pękając swymi snami pieści horyzont.


L'image d'homme rêve, mais plus rien n'est accroché à ses rêves que la nuit sans rivale.
Obraz człowieka śni, ale nic poza tym nie jest związane z jego snami jak tylko noc bez konkurentki/rywalki.

Bonne fête de Saint Valentin à tous les amoureux !

czwartek, 6 lutego 2014

Francuski smak dzieciństwa z wieżą Eiffle'a w tle


 
W moim dzisiejszym poście, pragnę przypomnieć Wam o bardzo popularnej, nie tylko w Polsce, bajce Madeline, o którą w ostatnim czasie zapytało kilku moich znajomych, chcąc dowiedzieć się czy oprócz Wieży Eiffle'a w tle ma ona coś wspólnego z Francją. Przyznam szczerze, że tym samym przywołali oni moje wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to punktualnie o godzinie 19 zasiadałam przed telewizorem oczekując na nowe przygody dziewczynki. Tym samym, naszła mnie refleksja, że to być może właśnie poprzez tę bajkę, głęboko w podświadomości, już od najmłodszych lat rodziła się we mnie pewna sympatia do francuskiego świata ? Jedno jest pewne, krajobrazy Paryża z francuską muzyką w tle, polubiłam od samego początku.

Kim jest Madeline ?



Madeline to osierocona dziewczynka, wychowująca się wraz z 11 koleżankami w domu dziecka dla dziewcząt, w którym opiekę sprawuje siostra zakonna Clavele. Tytuł bajki jest nieprzypadkowy, bo to właśnie Madeline szczególnie wyróżnia się spośród swoich koleżanek. Cechuje się niesamowitą odwagą i śmiałością, często nie stosując się do zasad panujących w sierocińcu. Nie interesują ją gry i zabawy, od tego znacznie bardziej woli poszukiwać przestępców, znajdywać zagubione psy czy ukradzione pieniądze. Jej przygodom towarzyszą paryskie krajobrazy i dźwięk akordeonu.
 
Zanim w 1995 roku Madeline stała się popularna jako dobranocka, jej pierwsze wydanie w formie książki miało miejsce już 1939 roku, od początku zdobywając wiele uznania.

Amerykańska bajka z francuskim tłem
 
In an old house in Paris that was covered with vines lived twelve little girls in two straight lines.
They left the house at half past nine in two straight lines in rain or shine — the smallest one was Madeline.
 
 
O Madeline zdecydowałam się napisać na moim blogu, ponieważ niewątpliwie kojarzy nam się z Paryżem, zatem wpisuje się w tematykę wszystkiego co francuskie. Jednak, mimo tego, iż sierociniec, w którym mieszkają dziewczynki znajduje się właśnie w stolicy Francji, tak naprawdę bajka nie ma z nią zbyt wiele wspólnego, przynajmniej jeżeli chodzi o pochodzenie. Otóż jest to produkcja amerykańska, której autorem jest austriacko-amerykański pisarz i ilustrator książek dla dzieci -  Ludwig Bemelmans. Dodatkowo przyjrzałam się pisowni oraz wymowie imienia MADELINE. Poprawnie wymawiane, zgodnie z językiem angielskim brzmi /madelajn/, podczas gdy francuski odpowiednik to oczywiście Madeleine*- /madlen/.
 
 *Jako ciekawostkę, niezwiązaną z tematem, powiem, iż une petite Madeleine, to słynne maślane ciasteczko francuskie , znane w Polsce pod nazwą Magdalenka :)

Podobno wszystkie cechy charakteru, główna bohaterka Madeline 'odziedziczyła' po swoim twórcy - silną, wyróżniającą się z tłumu osobowość. Istnieje teoria, iż Madeline miała poprzez swoje zachowanie pokazać małym dziewczynkom jak stać się posiadającą własne zdanie, indywidualną jednostką, będąc tym samym elegancką i silną kobietą.  



Skoro przypomnieliście sobie kim była Madeline, czas aby ponownie obejrzeć tę bajkę, jednak tym razem po francusku ! Jeden z pierwszych odcinków znajdziecie poniżej :)
 
une fable = bajka
un conte pour dormir = bajka na dobranoc
une enfance = dzieciństwo
 
 
 
Źródło obrazków: Internet 

niedziela, 2 lutego 2014

Crêpes Suzette



Moje Crêpes Suzette

Moje Crêpes Suzette


Kontynuuję moje eksperymenty z kuchnią francuską dlatego dzisiaj kilka słów o słynnych francuskich naleśnikach, czyli Crêpes Suzzette.  

Zaczęło się tak...

Hotel de Paris, Monte Carlo, 1895 rok. Pewnego letniego popołudnia miejsce odwiedza książę Walii Edward VII w towarzystwie przyjaciół. Po zjedzonym obiedzie, prosi o naleśniki. Przygotowanie przypada młodemu, niedoświadczonemu Francuzowi o imieniu Henri Charpentier.
  Podczas preparowania naleśników sos niespodziewanie zapala się. Zrozpaczony mężczyzna, nie mogąc zacząć wszystkiego od poczatku, postanawia spróbować płonacego sosu. Od tego momentu wszystko się zaczęło.
  Zachwycony smakiem naleśników, wkłada je do sosu, dodaje odpowiednie ilości alkoholu i płonące podaje na stół. Książę będący pod wrażeniem deseru, pyta o nazwę. Na początku Charpentier odpowiada "Naleśniki ksiażęce". Ze względu na to, iż podczas spotkania Edwardowi VII towarzyszy 1 kobieta, francuska aktorka Suzanne Reichenberg, proponuje zmianę nazwy na "naleśniki Suzette".
 
I tak oto powstały słynne Crêpes Suzette, które do dzisiaj są jednym z symboli francuskiej kuchni.

Co tworzy Crêpes Suzette ?

 Podstawą Crêpes Suzette są pomarańcze (skórka + sok) , liker pomarańczowy, masło, skarmelizowany cukier. Charakterystycznym etapem przygotowania tej potrawy jest flambirowanie (fr. flamber-płonąć; flambé- płonący), czyli skrapianie likierem  (Grand Marnier) i podpalanie.
 
Moje Crêpes Suzette
 
Przepis, z którego korzystałam znajdziecie TUTAJ
 
Źródło:internet